The wounds that you hoard


Kolejna fotografia popełniona przez cudną Paulinę
Pamiętam jak teraz, kiedy we wrześniu zeszłego roku wszedłem na wagę, żeby chwile później przerazić się wyświetloną przez to wredne urządzenie cyfrą. 90. Pamiętam też, że w tamtym momencie jakakolwiek chęć do dalszego egzystowania po prostu mi przeszła. Biorąc pod uwagę, że nigdy nie byłem najchudszy, ale z drugiej strony nie miałem też nigdy problemu z rozmiarówką w sklepie nie byłem jakoś wielce zainteresowany stanem mojej wagi. Nie liczyłem oczywiście na coś zbliżonego do 60 kilo, ale nie zdawałem sobie nawet sprawy że aż tak bardzo to zaniedbałem. Co najśmieszniejsze, tego typu fazy cały czas kłóciły się z moim zdrowym rozsądkiem, W jakim sensie? Otóż moje wewnętrzne poczucie estetyki krzyczało "Michał, jesteś za gruby, zrób w końcu coś z sobą". Co za to krzyczał mój rozum? "Zjedz pizzę."
Walka z wagą trwała prawie że rok, chociaż dalej staram się ją przedłużać. W końcu wojna to wojna, a nie jakaś bijatyka na placu zabaw. Wchodząc w zeszły poniedziałek na wagę zobaczyłem piękne 75 kilogramów, które utrzymuje mi się już od wakacji. Jak do tego doszedłem? Ograniczyłem cukry, słodzone napoje, węglowodany, a przede wszystkim pracowałem. O dziwo, praca pomogła mi schudnąć lepiej niż siłownia, chociaż o tym postaram się napisać innym razem, jako że to cały czas "in progress".
Jaki jest mój cel ostateczny? 65-60 kilogramów. Chciałbym nie wyglądać jak trup, ale być widocznie szczupły. Mieścić się w te niestety postawione przez społeczeństwo widełki. Ale jak chce się dobrze wyglądać, to zrobi się dla tego niestety wszystko. Nikt nie mówił, że piękno nie boli, prawda? A dla wszystkich zainteresowanych wszystkimi dietami z rodziny rainbow czy baletnicy...Stanowcze nie!

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz